grudnia 27, 2018

Zimowe Kamperowanie po czesku - Harrachov i Janskie Łaźnie




... i po świętach

Poświąteczny plan "odbrzuszania" trzeba wcielić w życie... Pierwszy etap to segregacja i likwidacja świątecznych sałatek i serników z przestrzeni lodówkowej. Dalej trzeba się już tylko spakować, nakarmić rybki, zamknąć dom, wsiąść w campera i ruszyć w góry. Trochę sanek, trochę nart oraz zimowych spacerów pozwoli nam usprawnić przemianę materii, tak mocno nadwyrężoną grzybowymi, krokietami tudzież barszczami. Wyprawa zakładała wizytę w Jakuszycach i wypożyczenie nart biegowych, po czym krótki wypad na szlak a następnie przemieszczenie się na otwarty także zimą camping w Harrahovie.






  
Przygarnijcie nas...

Plany, planami a życie pisze swoje scenariusze. Po drugim dniu świątecznym zamiast podnieść się z łóżek ok. 6.30 wstaliśmy przed 9.00, a że zostało nam trochę pakownia, to ostatecznie dom opuściliśmy około 12.00. Tym samym zaprzepaściliśmy szansę spędzenia dwóch godzin na trasie biegowej. Ale nic to, pomyśleliśmy... pojedziemy do Harrahova, zostawimy campera i trochę czasu spędzimy na jakieś górce z sankami. Niestety. Droga też szła dość opornie, więc ostatecznie na miejscu byliśmy koło 15.00. Zmierzchało lekko gdy wjechaliśmy na camping, w bramie którego miły i zabawnie mówiący po czesku Czech poinformował nas, że jak nie mamy rezerwacji, to nie ma szans na miejsce. No... rezerwacji nie mieliśmy, bo kto w zimie spędza czas na campingu... Jak się okazuje bardzo wielu Norwegów, Niemców i dużo innych ludzi. Uderzyliśmy zatem w litościwy ton, mówiąc, to my na parkingu przy recepcji się zatrzymamy i jedną noc tylko, bez prądu. Mamrocząc coś po czesku pod nosem odpowiedział "Dobre, bez prądu jedna noc". Na co mój mąż: "No może 2 noce, tu bezpieczniej dla dzieci". Kręcił głową, ale przywołał starszego pana zarządcę mówiąc "Polaki", jakby to wszystko wyjaśniało. Temu przedstawiliśmy wersję zaakceptowanych dwóch nocy na parkingu bez prądu, na co on przystał a przy kasie policzył opcję z prądem i pozwolił się wpiąć do przyłącza w recepcji. I tak, jak świętej rodzinie w Betlejem udało nam się znaleźć mały przyczułek dla naszego Zefirka i nas w tę mroźną noc. Później wychodząc na wieczorny spacer, zobaczyliśmy inny camper na polskich blachach i jego kierowcę, który miłemu starszemu panu perswadował "Tylko jedna noc, jutro nas nie będzie...".





Camping zimą

Jako początkujący karawaningowcy dopiero się wszystkiego uczymy. I to, że camping 27 grudnia jest wypchany po brzegi jest dla nas nowością. Ale też co tu się dziwić ceny dla Skandynawów czy Niemców są ostrożnie szacując, bardzo korzystne. W każdym razie zadomowiwszy się na swoim małym miejscu parkingowym postawiliśmy przygotować obiad. Usmażyłam więc pożywne burgery, po czym postanowiliśmy przejść się po wiosce campingowej i poszukać łazienki aby zmyć naczynia. Okazało się, że camping Jiskra to całkiem przyzwoite, choć niezbyt wysokich lotów, miejsce. Łazienki czyste, jednak bez przesady, przestronna myjnia naczyń i miła, przyjacielska atmosfera, no w końcu to Czechy;) Kiedy poobiednie obowiązki zostały spełnione ruszyliśmy przejść po Harrahowie i doposażyć się w jakiś fajny czeski alkohol oraz pistacje w pobliskiej Normie. To co nas uderzyło, to kolejny raz wracająca do nas myśl, że tu ludzie się szanują, szanują swoje miasto, a fakt że ściągają do niego turyści nie jest powodem zapychania każdego kawałka chodnika stoiskami z chińskim PKB. Są tu sklepy z wyrobami z miejscowej huty czy wytworami rzemieślniczymi. Może i my się zaczniemy się szanować a nie tylko hejtować? Stokroć ważne życzenie na 100-lecie niepodległości;)





Harravov

Niewielkie miasteczko zaledwie 4 kilometry od polskich Jakuszyc popularne obecnie głównie ze względu na stoki narciarskie oraz skocznię, na której do 2014 roku rozgrywane były etapy zawodów pucharu świata. Niewielu jednak wie, włącznie ze mną, że to tutaj w 1712 roku założono pierwszą hutę szkła na świecie. Zawsze sądziłam, że to pobliskie Wenecji Murano było protoplastą światowego przemysłu szklarskiego i nie mogłam odżałować, że nie odwiedziliśmy żadnego zakładu podczas wizyty w mieście. Los się do mnie uśmiechnął, bo mąż planując ten zimowy wypad wyczytał, że obecnie huta to własność prywatna i wraz z muzeum, sklepem firmowym, restauracją oraz browarem tworzy całość otwartą dla turystów. Po sutym śniadaniu więc ruszyliśmy na zwiedzanie, które na mile zaskoczyło. Wycieczki w kilki, kilkunastoosobowych grupach odbywają się co godzinę, zaś miły Pan przewodnik dopasowuje język do grupy. W pakiecie dostaliśmy też bon na piwko i napój w działającej na piętrze huty restauracji, w której można spożyć typowo czeski posiłek (zupa czosnkowa pycha!) oraz zniżkę do sklepu firmowego. Technologia wyrobu produktów szklarskich jest tutaj bardzo tradycyjna. Olbrzymi na całą halę, umieszczony na drewnianym podeście, piec gazowy umożliwiają pracę kilku stanowisk jednocześnie, zaś wsad to mieszanka piasku szklarskiego, sodu, potasu z wapniem. Pracujący tam wytwórcy, których można obserwować z balkonu, potem bezpośrednio z hali produkcyjnej, są naprawdę mistrzami w swej delikatnej specjalizacji, nie bojącymi się 1400 stopniowego, roztopionego szkła.










Nic nie idzie zgodnie z planem...


Czasami jest tak, że każdy element zaplanowanego w domu wyjazdu (to zadanie mojego "wszechzaplanowanego" męża;) ) następuje po sobie, jak element dobrze dopasowanej układanki. A czasami nic się nie zgadza. To był właśnie jeden z wyjazdów należących do tej grupy... Po ciężkiej przeprawie na campingu w Harrahovie mieliśmy przeczucie, że na parkingu, gdzie mogą postojować campery w Janskich Lazniach może być podobnie. I właśnie tak było...Przy próbie zjazdu pan wymownie pokazał w naszą stronę ręce ułożone w znak X. Chociaż ulitowawszy się po chwili gwizdnął, kiedy chcieliśmy odjechać, po czym krzyknął: "Pryjedete po szesnastej!". I tak ponownie dobrzy ludzie nas uratowali, chociaż trzeba było zmienić plany na dany dzień. Ponieważ było przed 12.00, to dojście z jakiegoś odległego parkingu (nigdzie indziej nie można było się upchnąć, gdyż wszechobecna policja przepędzała każdego) do wyciągu i zjazd saneczkami z Cernej Hory nie wchodził w grę. Ale, ale nigdy nie jest tak źle aby nie mogło być dobrze;) Jadąc krętymi czeskimi dróżkami w przepięknych okolicznościach przyrody znaleźliśmy fartownie miejsce na parkingu nieopodal niewielkiego stoku z wyciągiem i górką zjazdodupką. Odgrzaliśmy świąteczny bigos i po kawce ruszyliśmy wytarzać się w śniegu. O rzeczonej 16.00 zjawiliśmy się u wrót parkingu, gdzie ponownie przywitał nas miły starszy pan i poprowadził na przeznaczone nam miejsce, otoczone już innymi członkami klubu mądrych zimą inaczej... Zaś po wieczornym spacerze zostało już tylko wysuszyć ubrania, zrobić tradycyjne w czeskich górach spaghetti i ułożyć z klocków lego camperowy wóz... dzień jak co dzień. Dobranoc!










Z górki na pazurki


Poranek przywitał nas białym szaleństwem, bo padający całą noc śnieg był dosłownie wszędzie. Dzisiejszy plan zakładał wjechanie wyciągiem na Cerną Horę oraz zjazd szlakiem saneczkowym z wysokości około 1300 m.n.p.m. Wczesnym rankiem, o 9.30 - bo górskie powietrze dobrze wpływa na sen, wyruszyliśmy w drogę. Ciągnąc za sobą 3 pary sanek i chyląc czoła przed nieustannie sypiącym śniegiem dotarliśmy do wyciągu. Kręta na kilka zawijasów, wewnątrz i na zewnątrz budynku, kolejka narciarzy zmusił nas do pół godzinnego wolnego przesuwania się w kierunku gondoli. Obłożenie było tak duże, że obsługa dosłownie upychała narciarzy w każdym z wagoników. Po dotarciu na szczyt okazał się, że jest tam okrutnie zimno, co praktycznie natychmiast odczuły moje drętwiejące kciuki. Jednak na szlaku zjazdowym, pośród drzew było już całkiem przyjemnie, a spora stromizna pozwalała na sprawny ślizg przetykany upadkami i nieplanowanymi kolizjami. Trasa w kilku miejscach przecina nartostrady, co bywa niebezpieczne, i zwłaszcza z małymi dziećmi trzeba oczy mieć dookoła głowy. Jednak ogólny poziom radości spowodowany beztroskim zjazdem, bez konieczności ciągłego wciągania sanek na górkę, trwającym bez przerwy około godziny, jest spełnieniem dziecięcych marzeń. Ciągnąc z powrotem do campera smętnie szurające o asfalt sanki i my powłóczyliśmy zmęczonymi butami. To był wyczerpujący dzień... Tym bardziej zadowoleni ściągnęliśmy przemoczone odzienie, po czym każdy umościł się na swoim miejscu w Zefirze. Kiedy przekroczyłam próg domu jeszcze przesączonego zapachami świątecznych pierników wiszących na choince dotarło do mnie, że oto mam nowy zapas rodzinnych wspomnień...

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger