lutego 15, 2022

Lago di Garda - coś dla pięknych i bogatych


 Po romantycznej i eterycznej Toskanii, zwiedzanej dość intymnie, przyszedł czas na trochę luksusu :) Garda to cudne jezioro, jednak nie sposób nie zauważyć, że jest to raj dla chcących pochwalić się swoim bogactwem. Prywatne wille zajmujące sporą część wybrzeża, nowoczesne Lamborgini i Ferrari sunące z majestatem po wąskich uliczkach zabytkowych miasteczek, niesamowite tłumy ludzi. Każdy niemal skrawek wybrzeża wykupiony i zagospodarowany. Taka uboższa wersja Monaco.

Kemping Fornella

Na tym kempingu zatrzymaliśmy się. Tutaj trochę wcześniej dojechała pozostała część naszej ekipy. Jeszcze jeden samochód kamperowy oraz trzy rodziny rozlokowane w domkach mobilnych. My musieliśmy trochę nadganiać z tej Toskanii, bo po okolicach przejeżdżał najpiękniejszy podobno wyścig klasyków na świecie - Miglie Milla - wyścig Tysiąca Mil. Drogi były na niektórych odcinkach pozamykane i trzeba było "zmieścić się" w okienku czasowym. Udało się. Dojechaliśmy rychło w czas, a chłopaki nawet zdążyli pójść pokibicować. Sam kemping, to raczej glamping...baseny z drink barem, animacje...po niemiecku, dobra restauracja, oczywiście sklepik. Miejsce wygodne ale dla nas zbyt zaludnione, zbyt basenowe i mało naturalne. Na szczęście  my wybraliśmy parcelę tuż przy brzegu jeziora, w ustronnym zakamarku, z ładnym widokiem - z dala od zgiełku "centrum". 



Sirmione, Insola del Garda

W pierwszą wycieczkę po okolicy wybraliśmy się do Sirmione. Małego, zabytkowego miasteczka położonego na cypelku wysuniętym w głąb jeziora. Bogaty kurort oferuje ekskluzywne hotele, baseny termalne oraz zabytki, jak zamek - fort Scaligero. Po wspomnieniach piaszczystych dróg i samotnych wędrówek w Toskanii, tutaj uderzył w nas ogromny tłum ludzi. Uratowała nas lemoniada...napój wyrabiany z lokalnie hodowanych cytryn i  sprzedawany tutaj przez tego samego pana od lat.



 Zwiedziliśmy port, przespacerowaliśmy się do restauracji. Ale przedzieranie się przez tłumy, obijanie o towar stragany handlowe zmęczyło nas do tego stopnia, iż wyjazd kolejnego dnia do Verony świadomie sobie odpuściliśmy. Dom Julii, w którym Julii nie było i nawet Szekspir tu nie gościł, był dla mnie niewystarczającą zachętą, by zmuszać się do uczestnictwa w tym karnawale przepychu i pędu, nie wiadomo dokąd. Woleliśmy napompować nasze kajaki i spróbować dopłynąć do wysepki del Garda. Wyspa, jak większość lądu nad jeziorem jest prywatna. Kiedyś należała do franciszkanów, którzy sprowadzili tutaj sporo ciekawych gatunków roślin, potem przeszła w ręce prywatne. W końcu trafiła do rodziny Borghese, której spadkobiercy zarządzają nią do dziś. Dość sprawnie im to idzie, bo organizują na nią dość ekskluzywne wycieczki, podczas których można degustować ich wina czy inne wyroby. No w każdym razie nas na to stać nie było ;) więc wykorzystując kajaki chcieliśmy dostać się tam jakoś od tyłu, trochę nielegalnie. Pierwsza przeszkoda to były fale...a ja fal boję się strasznie. Fale były spowodowane wiatrem ale głównie bardzo dużym ruchem na jeziorze, po którym non stop przemieszczają się jakieś jednostki pływające. Wysadzili więc starsi panowie mnie i Olka na skrawku kamienistego cypelka i ruszyli tam sami. Aż dziw, że nikt przez te 40 minut naszego tam siedzenia nikt się nie zjawił krzycząc, że teren jest prywatny...bo o tym fakcie, co i  rusz, informują tabliczki na brzegu jeziora. 

Piotrowi i Karolowi udało się dopłynąć, choć ledwie stopy na wyspie postawili, by wodę z kajaka wylać, już zdążali ku nim strażnicy z psami...Za wszystko trzeba przecież zapłacić :) 


Rival del Garda i Strada del Ponale

Kolejną atrakcją miała być wyprawa rowerowa. Do Limone dojechaliśmy samochodami, stamtąd malowniczą trasą zawieszoną nad taflą jeziora ku trasie do punktu widokowego przy kurortowym Rival del Garda. 


Trasa była naprawdę spektakularna, problem w tym, że w pewnym momencie się skończyła i brak było połączenia z tą, która miała nas wywieść ku punktom widokowym. Jedą możliwością był przejazd tunelem, drogą publiczą. Część ekipy z małymi dzieciakami odpuściła i cofnęli do Limone. My, ryzykując życie, a przynajmniej zdrowie psychiczne, jak się okazało, ruszyliśmy do tunelu. Był spory ruch, samochody okropnie trąbiły, co niosło się psychodelicznym echem w środku. Modląc się gorliwie dotarliśmy do jego wylotu, klaszcząc i kibicując kolejnym grupom, którym udało się przeżyć.


Stąd już był wjazd na trasę Strada del Ponale - widokową ścieżkę wijącą się wśród gór. Droga jest wyjątkowo kamienista i wymagająca. Udało nam się jednak dojechać do pierwszej restauracji oraz punktu widokowego, co dla przetrwałej części ekipy było nie lada radością :)




Do kurortowego Rival del Garda zjechaliśmy na posiłek i w nadziei złapania transportu. Miasteczko, to dla mnie żywy przykład bogatego kurortu znad Gardy, o jakich czytywałam w książkach...zwłaszcza romansach o posiadaczach bogatych willi w okolicy :) Nacieszywszy oko tym przepychem zapakowaliśmy się rzutem na taśmę do statku, który powiózł nas ku Limone.


 Mimo całej swej niechęci, do tych bogaczowych rejonów, nie mogłabym odmówić urody okolicy. Krajobraz oddalającej się miejscowości, ścielącej się niczym bogato tkany dywan u stóp gór omywanych przez wodę...robi wrażenie. Ale na tym koniec naszej przygody z Gardą, której chyba nie chciałabym już jakoś szybko odwiedzać ponownie...
Dalej zatem ku Wenecji :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger