września 17, 2019

BIGtrip 02 - Jedziemy Dalej - Opatija - Starigrad




Perła Jadranu

Po tygodniu, choć spędzonym w cudownych okolicznościach przyrody, ciągnęło nas już do słonej wody i Jadranu. Spakowaliśmy wobec tego nasz wóz Drzymały i ruszyliśmy ku zatoce Kvarner oraz chorwackiej perełce tamtego rejonu, czyli Opatiji. Na campingu niedaleko tego miasteczka planowaliśmy spędzić 3 noclegi (Camp Opatija), nim dotrzemy do dużego molocha campingowego w okolicy Sibenika, w którym chcieliśmy zatrzymać się aż na tydzień, głównie ze względu na pozytywne opinie i moc atrakcji dla dzieci. Ponieważ Opatija jest położona nieco ponad 300 kilometrów od Bledu uznaliśmy, że to dobre miejsce na "międzylondowanie". Ja osobiście, mimo fatalnych recenzji dotyczących campingu, bardzo chciałam zobaczyć, jak to dystyngowana i chłodna architektura austrowęgierska "odnajduje się" w otoczeniu egzotyki klimatu śródziemnomorskiego. Ponieważ prognozy przekonywały, że kolejne dwa dni od naszego przyjazdu będą zarezerwowane dla dramatycznego załamania pogodowego, postanowiliśmy szybko usytuować Zefira na jakiejś parceli, po czym ruszyć rowerami zwiedzać.



Szykował się szkwał więc wybraliśmy miejsce bez dużych drzew, w miarę płaskie. Rozłożyliśmy markizę, podłogę i nie tracąc czasu dosiedliśmy naszych rowerów. To, co na Campie Opatija przyjęliśmy, jako szczególny rodzaj wolności: brak parcel, dużo przestrzeni, unoszący się spomiędzy namiotów wypchanych młodymi włóczykijami zapach "ziela", luźna atmosfera potem miało nam się odbić czkawką.




Franciszek Józef i laurowe drzewka

Opatija zwana w galicyjskiej Polsce Abacją swymi korzeniami sięga pradawnych czasów, bo archeologowie dokopali się do wielu ciekawych odkryć w jej okolicach. Sama jednak nazwa odnosiła się po prostu do opactwa, które prowadzili tam w XIV wieku benedyktyni. Pamiątką po pobożnych braciszkach jest jeden z najstarszych zabytków - kościół św. Jakuba. Pośród skalistych brzegów, o które rozbija się turkusowa woda, a w powietrzu unosi się zapach wszechobecnego lauru porastającego każde wolne miejsce, zakonnicy mogli spokojnie medytować. Jednak dopiero kilka stuleci później łagodny klimat zatoki kwarnejskiej zapewniający łagodne zimy oraz urokliwe położenie skłoniły handlarza z Rijeki, niejakiego Scarpę do wybudowania w tej spokojnej osadzie eleganckiego hotelu. Na cześć swej żony nazwał go Willa Angiolina, a elegancka budowla stała się zalążkiem modnego kurortu przeżywającego swe złote czasy za panowania Franciszka Józefa.
Majestatycznie wyniosłe hotele i pensjonaty dumnie prężą swe zdobne sztukaterią fronty na każdej ulicy. Niektóre są odnowione i błyszczą swą urodą pośród palm i skał, duża jednak ich część popadła w ruinę smutną wspominając czasy gdy bywały tutaj takie osobistości jak George Sand, Albert Einstein, Mahler czy Nabokov, nie wspominając o regularnych wizytach samego cesarza, na cześć którego nazwano długą, niezwykle romantyczną promenadę. Jej bardziej utrwalona nazwa jednak to Lungo Mare a łączy ona sąsiadujące z Opatiją miejscowości. Spacerowali nią też polscy celebryci...Mościcki, Witkiewicz, podczas wybuchu I wijny światowej przebywał tutaj Piłsudski (na jego cześć przy promenadzie wmurowano kilka lat temu pamiątkową tablicę - miło;) ), zaś Sienkiewicz świętował otrzymanie Nobla i podobno stworzył którąś z części Trylogii...


Nie spać, zwiedzać!

Słońce świeciło jasno, ale prognozy się nie zmieniały dlatego parliśmy w zwiedzaniu dalej. Aby nabrać sił postanowiliśmy wstąpić do jednej z lokalnych i lokerskich restauracyjek przy molo. Za sprawą dobrych opinii wstąpiliśmy do klimatycznej knajpki Lucica, czarującej nas niebieskimi stolikami, nieprzyzwoicie wzorzystymi obrusami, na których jeszcze bardziej wzorzyste talerze przyprawiały o oczopląs.
 Całości "dopełniały" pomalowane na różniste kolory, zwisające z sufitu, muszle. I choć po bliższym przyjrzeniu się stoję na stanowisku, że polski sanepid zapewne zamknąłby owy przybytek, to kalmary, ośmiorniczki i grillowana ryba przypomniały mi dlaczego tęsknię za Chorwacją, jak tylko z niej wyjeżdżam.
Z pełnymi brzuchami lepiej się zwiedza, dlatego zaraz po obiedzie ruszyliśmy promenadą dalej. Bardzo chciałam odwiedzić Park Angiolina otaczający wspomnianą willę, bo Scarpa był też wielkim miłośnikiem egzotyki i przy swej willi założył egzotyczny park, w którym znaleźć można wiele krętych alejek,  niespotykanych rośli oraz ciekawie zagospodarowaną ścianę murowanego ogrodzenia z muralami sławnych bywalców tych okolic.
Jak na jeden dzień i tak wrażeń było sporo a ciemne chmury nadciągały, zawróciliśmy więc do campera ciesząc się z realizacji planu tego, że lody kosztują w granicach 6 a nie 16 złotych za gałkę, jak to było w Słowenii.


Sztorm nadciąga!

Upalna pogoda temu przeczyła ale w ciężkiej atmosferze można było wyczuć nadchodzącą zmianę frontu. Gdy dotarliśmy do campera dość mocno już wiało i nie za bardzo była możliwość złożyć wcześniej rozwiniętą markizę, która mimo wzmocnień pasami założonymi przez Piotra i tak niebezpiecznie nadymała się przy każdym podmuchu. A te z każdą chwilą przybierały na sile, gdy do nich dołączył deszcze i rozświetlające nieboskłon błyskawice zrobiło się naprawdę groźnie.

Miejsce wybraliśmy sobie dość bezpieczne, bez wysokich drzew, na płaskim terenie, bez ryzyka podmyć czy obsunięć. Ale popełniliśmy dwa istotne błędy. Niepotrzebnie rozłożyliśmy markizę. Przyjemnie się pod nią siedziało, ale strach, że silniejszy podmuch wiatru podczas burzy ją oderwie sprawiał, że mój mąż siedział podczas kulminacji żywiołu z nosem przyklejonym do szyby. Druga sprawa to rozłożenie podłogi zewnętrznej. Szukając optymalnego miejsca poszliśmy na kompromis, zamiast trawiastego zbocza pod drzewami, wybraliśmy płaski i odsłonięty fragment campingu na skalisto-gliniastym podłożu. Ta chorwacka czerwona gleba podczas deszczu (wiem to z doświadczenia) zamienia się w lepką maź przylegającą do wszystkiego a po wyschnięciu nie bardzo chce się sprać. No cóż... Człowiek na błędach się uczy. Rozłożona markiza kosztowała nas sporo stresu a luksus nie wnoszenia do campera czerwonego piasku - pół godziny szorowania maty podłogowej. W każdym razie szczęśliwie przetrwaliśmy kryzysowy czas, choć śniadanie dnia kolejnego zjedliśmy w ciepłym domu a nie na zewnątrz.

Wykończyły nas jednak sanitariaty campingowe. Bo ja rozumiem brak luksusów, prostą łazienkę z toaletą i zlew jeden zwykły do umycia naczyń. Ale jeśli w kibelku syf jak sto pięćdziesiąt, pod prysznicami "stoi" woda (brudna), bo nie ma odpływu, a na spleśniałej szafce przy zlewie, naczyń nie idzie postawić, to to już jest za dużo... A jako, że deszcz lał, to po drugiej nocy spakowaliśmy się i bez żalu ruszyliśmy dalej...


Nieznany, nieplanowany ale odjechany...Park Narodowy Paklenica

Szukając tego nieznanego na jedną noc kierowaliśmy się po prostu pogodą...Aby było cieplej! Naszą krótką wędrówkę po mapie skoncentrowaliśmy na okolicach Starigradu, gdyż obfitowała na mapie w campingi. Takie duże zagęszczenie tego typu przybytków, jak doszliśmy później (wraz z doświadczeniem) do wniosku, to efekt wypłaszczenia terenu wzdłuż wybrzeża. Dzięki temu jest sporo przestrzeni na wydzielenie parcel oraz pozostałą potrzebną infrastrukturę. W tym wypadku naszą uwagę zwrócił zlokalizowany dokładnie we wspomnianej miejscowości camping...Był mały, miał dobre opinie i wyglądał ciekawie.
Zadzwoniłam więc tam z rana przed wyjazdem...Okazało się, że jest to miejsce prowadzone przez straż Parku Parodowego Paklenica obejmującego mekkę wspinaczkową wraz z górami Velebitu. Podobnie, jak w Bohinj i tutaj nie mogli nam zagwarantować miejsca, ani go zarezerwować ale jakoś tak milej było. Pani strażniczka stwierdziła, że sporo osób wyjechało, bo popsuła się pogoda i jeśli będziemy na miejscu między 8.00 a 9.00 to jest duża szansa na parcelę. I faktycznie, udało się...i od razu nas to miejsce urzekło.
Mały, spokojny camping z zadbaną infrastrukturą na zaledwie kilkadziesiąt osób to, jak się okazało, rarytas wśród znających to miejsce. Fart trzymający się nas tego dnia, jak rzep psiego ogona pozwolił nam nawet na znalezienie parceli ledwie kilkanaście metrów od morze...Coś niesamowitego, kiedy można siedzieć w fotelu, czytać książkę popijać lokalne winko i patrzeć jak dzieci cieszą się wakacjami ;)
Bardzo żałowaliśmy, że to tylko na jedną noc i zaraz trzeba będzie się zwijać, ale ja chciałam to miejsce wycisnąć jak cytrynkę...


Velebici, świerkowy miód i król z głową psa...

Jeszcze tego samego dnia (po objedzeniu najlepszej w opiniach miejscowej knajpy z owoców morza) i zainstalowaniu się we wspomnianym campingu w miejscowości Starigrad (środkowa Dalmacja) ruszyliśmy do najpiękniejszej lokalnej plaży, która są nazwę zawdzięczała średniowiecznej budowli, tkwiącej tam do dziś.
Vecka Kula, bo o niej mowa, to wedle historycznych przekazów pozostałości budowli fortyfikacyjnej z czasów Weneckich, jednym słowem najprawdopodobniej była to jedna z wież warownych strzegących wejścia do kanału velebickiego.

Tymczasem ludowe legendy mówią, że to pozostałość zamku króla Pagoslava - pół człowieka - pół psa, który zabijał każdego młodego chłopca przychodzącego go strzyc...
Park Paklenica obejmuje część pasm gór Velebitu i kryje bardzo wiele tajemnic. Jest mekką wspinaczy, znajdują się tutaj tajemnicze budowle powstałe za czasów dyktatora Tito i jego "delikatnych" stosunków dyplomatycznych z ZSRR oraz pradawne nagrobki Mirila zdobione runnicznym pismem dawnych Velebitów. To wszystko i jeszcze trochę to lekko tydzień zwiedzania, a my mieliśmy jedno popołudnie i ranek dnia kolejnego. Na wspinanie nie było czasu więc podjęłam wyzwanie dobiegnięcia do najbliższych Mirila, oddalonych wedle drogowskazu o ok. 2km. Niby nie daleko ale ostro w górę...Jednak moje zamiłowanie do druidów i klimatów magicznych wzięło górę. Postanowiłam, że kolejnego ranka wstanę skoro świt i pobiegnę do niżej usytuowanych obiejków funeralnych. Na mapie wszystko wyglądało dobrze, tylko 2 kilometry biegu pod stromą górkę to nie na moje zdrowie...
Ale wycieczka była nader ciekawa, bo po drodze spotkałam pielgrzymującego do Mirila starszego Pana Chorwata i to on wyjaśnił mi, że te prawdziwe (najwcześniejsze) nagrobki znajdują się 12 kilometrów dalej. Sił by mi nie starczyło, czasu było za mało a moja ekipa czekała na świeże bułki, które miałam kupić przy okazji...Skupiłam się więc na zabawie w archeologa w bliższym miejscu. Historia Mirila zaciekawiła mnie bardzo, gdyż jak mówią podania miejsca te były tworzone nie w miejscu pochówku zmarłego ale tam gdzie widział on wschód słońca ostatni raz...tam właśnie stawiano kamienną tablicę i ryto na niej dawnym pismem lub znakami.

Posiedziałam chwilę między tymi kamiennymi pamiątkami ludzkiej egzystencji i ruszyłam truchtem stromo prowadzącą w dół ścieżką ku wiosce. Po drodze trafiłam na przydomowe stoisko z miodami i napitkami. Zachęcona bursztynowym kolorem równo ustawionych słoiczków zatrzymałam się, by zapytać z czego to miód. "Wszystko dookoła, kwiaty drzewa, zioła..." I potwierdzam, jak dziś wkładałam jego łyżeczkę do herbaty to tak właśnie pachniał;)
Starigrad, PN Paklenica i camping Paklenia nas zauroczył...dzięki temu miejscu wiemy, że dobrze jest czasami zaufać losowi...Może wtedy pokazuje nam najciekawsze rzeczy? Wyjeżdżając z tego spokojnego i urokliwego miejsca zatrzymaliśmy się jeszcze przy farmie muli i zakupiliśmy prosto z "taśmy" 4 kilo tego przysmaku;)



Przepisy

1. Cataplana. Niewymyślna wołowina z czym popadnie


Już to pisałam ale cataplana to genialne naczynie/danie! Będąc w Starigradzie przygotowałam na kolację wołowinę zakupioną w lokalnym Konzumie z warzywami, na które składały się cukinia, kilka pomidorów, czosnkowa cebula i lokalna, żółta papryka  - wszystko zakupione u starszego pana w drodze z plaży Vecka Kula. Ach...Przy ścieżkach między gajami oliwnymi rosło trochę tymianku, rozmaryn podebrałam z ogródka u starszego Pana a liść laurowy miałam jeszcze z Opatuji...Wszystko razem do gara warstwowo(od najtrudniej "gotowalnych" składników do tych najdelikatniejszych - pomidory na górze, bo najbardziej soczyste. Do tego sól, pieprz, zioła i pół szklaneczki winka Peljesac...Po 20 minutach mhmmmm - pycha;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger