lipca 01, 2019

Camp 66, Pełny CHILLOUT!





Fajne miejsce, bo nasze...

Tym razem pełna reklama campingu...Nie miejsca do zwiedzania, nie atrakcji turystycznych (chociaż i o nich będzie) ale przede wszystkim fajowej miejscówki tworzonej z pasją, w której każdy czuje się dobrze. Camp 66, bo o tym miejscu mowa, zasługuje na taką reklamę. To camping prowadzony bez zadęcia, chociaż z ambicjami, bez nachalnego tworzenia atrakcji lecz z troską o najmłodszych...Sercem ośrodka jest budynek zbudowany z balii, w którym mieści się restauracja serwująca bezpretensjonalne acz zaskakujące momentami dania i duża sala jadalna z królującymi w niej roślinami oraz hinduską (?) mandalą na ścianie.





 Ponadto w budynku pomieszczono też jadalnię z kuchnią dla namiotowców;), zewnętrzny taras z wygodnymi meblami, poduchami, huśtawkami i zabawkami dla dzieci, zmywalnie zewnętrzne oraz łazienki męski, żeńskie oraz takie dla rodzin.
Aby odczepić dzieciaki od telefonów i YouTube'a na zewnątrz posadowiono duży głaz z uchwytami do wspinaczki, dwa baseny na stelażach, linki do ćwiczenia równowagi, gigantyczne szachy oraz piaskownicę...Okazuje się, że to wystarczy aby dało się słyszeć ciągły chichot skaczących wokół, tych niekoniecznie wyszukanych atrakcji, starszych i młodszych pociech. Jak niewiele trzeba do szczęścia. Z przyjemnością obserwowałam, jak obce sobie istotki pląsając wśród tych "analogowych" zabawek po kilku chwilach zaczynają ze sobą rozmawiać generując przy tym masę śmiechu. 
Camp 66 to też duża przestrzeń sprawiająca, że nikt nie czuje się osaczony w małych parcelach. Duch wolności podkreślony jest przez luźno rozrzucone stałe miejsca noclegowe - namioty wojskowe z surowym wyposażeniem, drewniane wozy na kółkach czy tegoroczną nowość - drewniane domki w nowoczesnym stylu. Za sprawą tych czynników oraz cudownego widoku na góry miejsce jest odwiedzane przez ludzi baaardzo różnych. Skandynawowie to tutaj stały obrazek (tanio i dobrze, jak na ich kieszeń a przy tym mam wrażenie trochę swojsko) oczywiście jak to w Polsce - Niemcy;) ale też i Polacy bardzo różni. Od takich co to kosmiczno-wypasionymi wehikułami jeżdżą z dedykowaną rejestracją, po spokojnych starszych hippisów (ale eleganckich) w gustownych, oldschoolowych  camperkach.

Karpacz... co robić?


Wszyscy wiedzą, że Karpacz to Zakopane zachodniej części Polski i wszyscy tu bawiący, przynajmniej kilka razy, też wiedzą, że po obejściu Wangu, zjechaniu z  Kolorowej i zaliczeniu kilku muzeów i lokali, o ile ktoś nie wychodzi w góry, to no robić co tutaj nie ma. Chyba, że interesują nas stragany;) Tymczasem wystarczy oddalić się odrobinę od centrum, w którym każdy centymetr, to kasa jaką można "zedrzeć" z turysty. Wystarczy rozszerzyć zakres turystycznych poszukiwań i zajrzeń np. do Kowar. Z dzieciakami można tam "przepaść" na cały dzień. Muzeum Miniatur to rozrywka (za sprawą ciekawych, czasami ruchomych ekspozycji) dla całej rodziny.






Zebrano tutaj bardzo wiele, zminiaturyzowanych z wielką pieczołowitością, obiektów zabytkowych z terenu Dolnego Śląska. Tylko oko wprawnego ogrodnika (;)) jest też w stanie zauważyć jak wiele pracy wymagała cała otoczka botaniczna.







Dzieci też pewnie zainteresuje jeżdżący pociąg wokół zamku Książ, który został bardzo pieczołowicie oddany. 



A i do ścisłego centrum Jeleniej Góry można zajrzeć...tylko jakby trochę starszego...tak z lat czterdziestych?

Jeśli jest pogoda to tuż obok Parku Miniatur usytuowano Pałacową Bawialnię...nie wiem czemu miejsce jest tak akurat nazwane ale dla dzieciaków to frajda w czystej postaci...Oby tylko nie były przegrzane i przemęczone jak nasze;) Trzydziestokilku stopniowa temperatura, wcześniejsze zwiedzanie i przejażdżka rowerowa nie sprzyjały pozytywnemu nastrojowi. Ale wyprawa się udała. Chociaż na następny raz zarezerwujemy sobie na tę atrakcję spokojny poranek. W każdym razie w tym miejscu dzieciaki mogą korzystać z różnorakich dmuchańców, basenów, zjeżdżalni, dmuchanych ścianek wspinaczkowych i wielu innych atrakcji, które momentami nas przerażały:
Ale wszystkie inne były całkiem OK;)







Także w Kowarach można odwiedzić historyczny dom kata i wysłuchać kilku anegdot o mizoginistycznym zabarwieniu, na temat dawnych sposobów wymierzania sprawiedliwości. Jest to jednakowoż mój subiektywny pogląd, chłopakom się podobało...Na pewno miejsce to pozwala dość namacalnie odczuć, jak nieprzyjemnie było zadrzeć z wymiarem sprawiedliwości.







Dla mnie jednak na pierwszy plan wysuwał się jeden aspekt pradawnych form karania. Przede wszystkim wstyd...bo większość z nich zakładała publiczne eksponowanie skazanego. To tylko wzmaga we mnie przekonanie, że ludzie tak naprawdę się nie zmieniają. Zmieniają się okoliczności, jesteśmy bogatsi w wiedzę ale niestety nie w empatię...bo internetowy licz przez ludzi, którzy nie znają sprawy, osoby, okoliczności a klikają bezmyślnie "udostępnij" to nic innego ja wystawienie w klatce niegdyś skazanego publicznie i plucie na niego czy wyszydzanie...

W każdym razie całodniowy wypad do Kowar był bardzo udany i zaostrzył nasz apetyt. Po krótkim leniuchowaniu panowie postanowili udać się do oddalonego o kilkaset metrów strumyczka aby schłodzić stopy w upalny dzień.




Wypad do Campu66 był bardzo udany i jak się spodziewaliśmy bardzo wyciszający. Bo to miejsce ma swoją moc i dobrą energię...Nie przepadam za tymi energetycznymi teoriami ale... tutaj muszę się poddać. Nie znajduję innych słów, jakimi mogłabym określić atmosferę tego miejsca.






I tą dobrą energię ślę dalej...phu...My na pewno tutaj jeszcze wrócimy nie raz;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger