czerwca 09, 2019

Łagów - Lubuskie Warte Zachodu






Epidemia

Generalnie należymy do ruchu "szczepionkowców", chociaż nie wiem, czy takowy istnieje, to zwyczajnie szanujemy zdobycze medycyny i sobie dzieci, zgodnie z kalendarzem, szczepimy. Chociaż nie "doszczepiamy", bo chyba jakaś odporność organizmu musi być zbudowana... Ale jak ci Pani w przedszkolu 2 dni przed planowanym wyjazdem oznajmia "Olek ma krostki. To ospa...Dziś już jest 3 na liście...Wszystko OK, tylko przez 2 tygodnie proszę go nie przyprowadzać..." To trochę ręce opadają i człowiek się zastanawia czy doszczepić jednak nie mógł...No ale życie. 

Poczytałam, umocniłam się w przeświadczeniu, że na wyjazd pojedzie tylko mąż ze starszym synem i poszłam z młodym do lekarza. Na koniec potwierdzającej diagnozę przedszkolanek wizyty zrezygnowana, od niechcenia zapytałam czy możemy jechać na jezioro? no...no i? No i pani lekarka "starej daty" pozwoliła! Uśmiechając się oszczędnie stwierdziła, że trzeba tylko smarować krostki, dbać o higienę i mieć Nurofen w razie gorączki. I tak ruszyliśmy do Łagowa - kolejnego przystanku na naszej liście lubuskich  fajnych miejsc do odwiedzenia.







Natura 2000

Projekt unijny który zwrócił moją uwagę po pobycie nad jeziorami sławskimi. Pamiętałam te obszary sprzed 10-15 lat. Wówczas wody najczęściej były mętne, brzegami zarośnięte a szara tafla wody zniechęcała do kąpieli czy innych aktywności wodnych. Tymczasem obecnie już drugi raz obserwuję, jak w okolicy objętej tym programem żywotna jest przyroda, w akwenach mnóstwo ryb a przy brzegach niezliczona ilość ptactwa. Bo o ptaki właśnie tu chodzi. Zapoznając się z głównymi założeniami projektu doczytałam, że idzie tu o ochronę ornitologiczną siedlisk określonych gatunków. W wypadku Łagowa obszar obejmuje oba największe jeziora - Trzciankowskie i Łagowskie. My, na nasz 2 dniowy pobyt, wybraliśmy ośrodek Zacisze nad Jeziorem Łagowskim. Bardzo przyjazne miejsce z małą plażą i ślicznym widokiem z molo.






Jest to też idealne miejsce do połowu ryb, chociaż w naszym przypadku nawet gdyby ryby chodziły swobodnie po plaży i tak pewnie nie udałoby się nam zwabić ich do naszego obozowiska. Dlatego trzeba zadowalać się mięsem...I tu moje kolejne postanowienie, że od następnego wpisu będę dodawała przepisy...Bo wymyślenie dań, które można przygotować w camperze, których składniki trzeba wcześniej kupić, których listę trzeba zawczasu zaplanować, a które nie będą tylko kanapką z szynką, to pewien kunszt nabywany wraz z doświadczeniem;) Tym razem przygotowałam chlebki pita z grillowanymi polędwiczkami, sosem jogurtowo-miętowym oraz warzywami.






Chociaż osobiście uważam, że nie tak trudne jest znalezienie, przystosowanie oraz przygotowanie nowego dania, jak nauka nowych smaków. Ja jestem otwarta...ale moja przyboczna armia 3 mężczyzn wybrzydza czasami gorzej niż najlepiej wykwalifikowani krytycy Michelina...Ostatecznie głód zrobił swoje i jedzenie znikło z talerzy;)



Średniowieczna zaraza                                                                                                                             
Następnego dnia po zasmarowaniu strupków postanowiliśmy udać się na rowerowy trip do Łagowa. A zgodnie z moją nowo nabytą wiedzą, miejscowość ta swymi korzeniami sięga bardzo zamierzchłych czasów(pierwsza drewniana brama warowna powstała w XIV wieku)... Dlatego przewożąc przez szachulcową Bramę Marchijską młodego z objawami ospy trochę się czułam, jakbym na koniu trojańskim, a nie na rowerze, wwoziła zarazę do średniowiecznej osady... Otoczenie sprzyja takiemu wrażeniu, gdyż zabytkowe zabudowania okalające główną ulicę są bardzo dobrze utrzymane. Natomiast pierwsze wzmianki o istnieniu tejże miejscowości pochodzą z XIII wieku. Na początku wieś była komandorią zakonu templariuszy (noooo...łał), potem miejscowość przeszła w ręce możnych a w efekcie sprzedano ją joannitom czyli zakonnikom Zakonu Maltańskiego (dla zdezorientowanych zakon nadal istnieje i jest samodzielną jednostką administracyjną). Przy starszej wieży komandorii wzniesiono zamek joannitów (XVIII wiek), który jest perełką eksploatowaną przez Łagów do dziś. Niestety ani wieży, ani zamku nie zwiedziliśmy, bo w jednym odbywała się konferencja a w drugim ślub... a może wszystko razem? No nie wiem, ale jak ma być fajne życie to musi być fajna druga połówka, fajne miejsce i fajni gości a nie... perfekcyjny pałac, idealny kościół i nieskazitelnie ubrany mąż oraz dostojni goście...ale co ja tam wiem, jestem starej daty. To tylko taka wycieczka personalna a propo's aktualnych standardów zawierania związków małżeńskich i rozwodów na pierwszej rozprawie, po zerwaniu więzi gospodarczej, tak przed 10 rocznicą pożycia... My w każdym razie zwiedziliśmy okolice kościoła, wieży oraz scenę Lubuskiego Lata Filmowego.





Potem pooglądaliśmy starocie u przedpałacowego handlarza, który bardziej chciał porozmawiać zdaje się, niż sprzedać kilka bezwartościowych "pierdół" po 2 złote. Kupiliśmy te pierdoły, kilka książek i zadowoleni ze swych zdobyczy zjedliśmy nie wyszukany obiad w pobliskiej restauracji. 



Znów na wodzie                                                                                                                              

Po poobiednim relaksie i wytestowaniu filtrów, jakie posiada aparat w nowym super-hiper-mega telefonie męża (od razu się rzuca w oczy ile na urodzie zyskaliśmy) postanowiliśmy zawitać do Sławy od strony jezior.





Ruszyliśmy z naszego campingu kierując się Jeziorem Łagowskim w kierunku przesmyku łączącego je z Jeziorem Trześnikowskim. Po niezbyt długim wiosłowaniu, podczas którego obserwowaliśmy symbiotyczne życie wędkarzy, kajakarzy oraz rowerowców wodnych, dotarliśmy do brzegów miejscowości i wspomnianego kanału. Okazuje się, że stara część miasta została założone właśnie na styku obu akwenów, co obecnie daje malowniczy obrazek łódek przeciskających się wąską cieśniną. Po obu stronach można zaobserwować przepiękne budynki, stare i nowe, a w oddali majaczącą wieżę dawnej komandorii. 



Ponieważ zbliżała się pora kolacji a my byliśmy coraz bardziej głodni postanowiliśmy zacumować gdzieś przy brzegu i "wyskoczyć" na coś szybkiego. Niestety wzmożony ruch w kanale (była jakaś konferencja i rowerki wodne oraz łódeczki, z egzotycznymi dla nas turystami, kursowały bez ustanku) uniemożliwił nam znalezienie sensownego miejsca. Wykorzystując chwilową ciszę wyciągnęliśmy na brzeg nasze kajaki. Ja z młodszym, głodnym urwisem czekaliśmy na ławce pilnując kajaków, mąż i starszy syn ruszyli na łowy...Podczas długiego oczekiwania, bo jak się okazało, nigdzie w okolicy żadnych szybkich posiłków nie podawano, zaobserwowaliśmy taki ciekawy okaz pradziadka naszego Zefirka...

Ostatecznie posiłki z posiłkiem dotarły i na ławeczce przed parkingiem mogliśmy "wciągnąć" - dosłownie, nasze szybkie kebaby!







Po czym zwodowaliśmy nasze środki transportu i kanałem popłynęliśmy ku Jezioru Trzciankowskiemu. Ponieważ jednak robiło się coraz później jedynie zatoczyliśmy koło i ruszyliśmy w drogę powrotną, postanawiając ten teren "spenetrować" przy okazji naszego kolejnego pobytu.



Po powrocie został już tylko film do obejrzenia oraz kąpiel w jeziorze do zaliczenia...



Odhaczając kolejny punkt na mapie ciekawych miejsc województwa lubuskiego mieliśmy poczucie, że to nie był zmarnowany czas, że zobaczyliśmy ciekawe miejsce z bogatą historią no i wspólnie spędziliśmy czas. Powiedziałabym też, że nie siedzieliśmy i nie oglądaliśmy telewizora... ale właściwie to oglądaliśmy...często oglądamy wieczorami na wyjazdach filmy lub programy dokumentalne... tylko tam gdzieś, poza domem "smakują" inaczej ;)



P.S.  - tym razem tylko od męża, bo ja wsio miałam haha:                                                         

1)Trzeba zainstalować system wywiewu z kibelka
2)Maszt do internetu świetnie działa
3)Zainstalować gniazdo 12V w garażu (pompowanie kajaków)
4)"Uchwyty" na kajak dla Olka - zainstalowane
5)Zmniejszyć ciśnienie w rowerach na tereny - strasznie boli d...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger