Podróże dalekie i bliskie
Cały tydzień pracy i nauki... nerwy, stres, ciągły pośpiech, jednym słowem głowy jak beczki prochu napchane myślami, które tylko szukają katalizatora aby wybuchnąć...Co zrobić, żeby się zrelaksować? Aby w piątek po pracy dzień nie był "jak co dzień" a po weekendzie, czuć że psychicznie odpoczęliśmy? Trzeba zmienić otoczenie i perspektywę patrzenia na życie. Problem w tym, że nie ma czasu na daleką podróż, bo w domu też sporo obowiązków. Rozwiązanie mojego męża? Szybki wyjazd camperem po pracy z dzieciakami do niezbyt odległego ośrodka "Jagoda" na jedną nockę aby połowić ryby.
"Jagoda"
Niewielki ośrodek w bliskiej okolicy Czerwonej Wody, prowadzi go ciepło usposobione małżeństwo. To ogrodzony teren położony nad małym akwenem wodnym, który jest doskonałym kąpieliskiem dla dzieci - woda czysta (testują ją żyjące tu małże św. Jakuba), płytko , jest też łowisko. Główny dochód to, jak mówią sami właściciele, wynajem parcel pod stacjonarne domki. Jednak organizowane są tam też letnie obozy dla młodzieży, czy wycieczki szkolne pod namioty (sama taką pamiętam z moją podstawówkową klasą). W sezonie czynny jest bar i ogólnie dostępne łazienki. Pewien nasz letni, szalony pomysł zakładał dojechanie do ośrodka na rowerach (ok 40km od nas) z namiotem i dziećmi, nockę i powrót kolejnego dnia. Przygoda była fajna, chociaż męcząca jednak tym bardziej zapadająca w pamięć, że kolejnego dnia po powrocie nasz młodszy syn złamał nogę, czym pokrzyżował nam sporą część planów i uświadomił, że trzeba żyć tu i teraz, bo wszystko może zmienić się w ciągu jednej chwili. A wypad był bardzo fajny;)
Szybko, szybko...
Zaraz po pracy, z listą zakupów... w głowie, weszliśmy do marketu dzieląc się zadaniami. Ja kupowałam wyżywienie podstawowe, mąż przekąski, starszy syn rozpustne, piątkowe przysmaki. Pokonawszy kolejkę do kasy, odebrawszy młodsze dziecię od niani wsiedliśmy, do dzień wcześniej spakowanego campera. Wystarczyło 15 minut drogi i widok roześmianych twarzy chłopaków. Stres, jak pył wzniecony mocnym wiatrem dnia codziennego, powoli opada, gdy z tyłu wesoło klekocze, na mocniejszych wybojach, nasz przewoźny dobytek. Tylko droga przed nami...
Żeby nie tracić cennego w październiku światła dziennego, staraliśmy się dojechać jak najszybciej, zainstalować się nad jeziorem i "złapać" jeszcze choć trochę umykającego dnia.
Klątwa niezłowionej ryby
Od kiedy pamiętam moja męska ekipa usiłuje złowić dobrą kolację, która od kiedy też pamiętam zawsze składa się z czegoś innego niż złowione ryby;) Jednym słowem klątwa... Chociaż chyba ja jestem tu głównym zaklinaczem woodoo'nych;) kręgowców, bo szczerze powiem nie wiem jakbym z taką "żywą" kolacją sobie poradziła;) I tym razem nie było inaczej, zainteresowana naszym przybyciem para łabędzi w niemym porozumieniu, systematycznie spożywała wyrzucaną zanętę. Karol (starszy syn) starał się wytrwale (nie do końca jego typ mentalności) monitorować zarzuconą wędkę, zaś młodszy zażarcie, co rusz potykając się o przyduże kalosze, usiłował nie wpaść do wody, jednocześnie zanurzając w niej kij od swojej "wędki". Efekt? Radośnie skwierczące na grillu kiełbasy, bo każdy głodny;)
Niedostatek rybiego zainteresowania naszym obozowiskiem nie przeszkadzał mi w cale. Kiełbaski"dochodziły", ja miałam w kubku ciepłą herbatkę a reszta robiła różne inne rzeczy...Późny październik w takich okolicznościach to fajna sprawa!
Wieczorne rozrywki
Ponieważ noc nieuchronnie nadciągała, a ryby nadal nie brały...
Należało sobie zorganizować resztę wieczoru. Po usmażeniu pianek na grillu (niestety nie można było rozpalić ogniska) a nadziane na tytanowy widelec piekły się świetnie, postanowiliśmy obejrzeć film. Niewielki telewizor na ruchomym stelażu, ciepłe wnętrze, paczka chipsów i wczesna historia Hana Solo to się najmilszy sposób spędzenia wieczoru z możliwych.
Trzymająca dość słabym szwem swoich najwierniejszych fanów, połatana z kawałków młodzieńczej historii największego buntownika galaktyki, opowieść o kosmicznym awanturniku obfitowała w kawałki na siłę sztukowanej gwiezdnej materii...i wymęczyła nas tak, że posnęliśmy bez większych kłopotów. Szary poranek zaś wygnał zapalonego młodego wędkarza nad brzeg w poszukiwaniu wyposażonego w skrzela trofeum. Po kalorycznym śniadaniu, tradycyjnie złożonym z jajek i parówek (no cóż wegetarianie i przeciwnicy cukru mogliby wiele na ten temat powiedzieć - ale my uważamy, że weekendy powinny być przyjemne pod każdym względem) starszy syn został wsparty przez pozostały skład wędkarski.
Niestety - zanęta wciąż wyżerana przez towarzyskie łabędzie oraz "intensywne" wędkowanie młodszego członka załogi - przyniosły swoje efekty... Klątwa nadal trwa (i dobrze!).
Krótko ale intensywnie
Wypad był krótki ale bardzo przyjemny, co pozwoliło nam się odrobinę zrelaksować i złapać niewielką perspektywę, z punktu której, codzienne życie nabrało innych barw. Szczerze polecam, nawet na chwilę oderwać się od ustawicznego "muszę" czy "powinnam" i zrobić coś innego, choćby to miał być nieplanowany spacer po lesie czy wariacki rajd w kaloszach podczas strug deszczu. Natura ma to do siebie, że pozwala nam dostrzec nasze miejsce we wszechświecie i zrozumieć, fakt naszego krótkiego na nim jestestwa. Czy zatem warto tylko gonić i potykać się w codziennym maratonie naszej egzystencji, z biegiem przez równo ustawione kłopoty, niczym płotki na bieżni? Dokąd się tak spieszymy? Co z tego, co teraz złapiemy, ze sobą zabierzemy? Fajnie jest żyć wygodnie, bez kłopotów finansowych ale odwieczne "być" nie "mieć" powinno nas określać. Ze szczerymi pozdrowieniami rodzina Zalewskich.
Poniżej filmik z zakończenia sezonu wędkarskiego ;)
P.S. Co do praktycznych tematów dla camperowców to:
- aluminiowe turystyczne naczynia zakupione przez męża w najbardziej znanym sklepie sportowo-turystycznym - niezastąpione; nie tłuką się, łatwo się myją i są lekkie - ideał
- elektryczny lub gazowy grill na campingach, gdzie nie ma możliwości rozpalenia tradycyjnego lub ogniska świetna sprawa - upiekliśmy na nim kiełbaski i pianki - super
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz