lutego 17, 2019

Wiosna, wiosna...Czy to Ty?


Przebudzenie

W dzień po święcie zakochanych, kiedy hel z walentynkowych serduszek jeszcze nie uleciał, poranek przywitał nas pierwszymi ćwierkami ptaszyn. Słońce postanowiło zapomnieć, że to ledwie połowa lutego i śmiało umościło się na nieboskłonie, bez krępacji przywłaszczając sobie większą część błękitu...Z poezji to by było na tyle, bo dalej to już zwykła proza...Śniadanie, sprawdzian z angielskiego, kłopot ze znalezieniem parkingu przed przedszkolem i twarde lądowanie przy biurku w pracy. Ale zamysł był taki, aby zakończyć ten codzienny bieg przez płotki ku wieczorowi w inny sposób. By wiosenne i życiodajne soki buzujące już w przyrodzie i nas pobudziły do życia. Tak też naszym niezastąpionym Zefirkiem postanowiliśmy ruszyć na niedaleką wyprawę, w okolice rzeki Kwisy żeby posiedzieć przy ognisku i pogawędzić oraz... przespać się pod gwiazdami. No... może nie wszyscy chcieli pod tymi gwiazdami spać, jedynie męska część populacji naszej ekspedycji wyposażona w super, extra puchowo-pierzasto-mrozoodporniasty śpiwór, o którym była mowa też we wcześniejszym wpisie. Owo cudu miało zapewnić komfort spania (hahahahaha) w temperaturach spadających sporo poniżej zera(mój wszechwiedzący mąż zapewne uzupełni moją widzę na ten temat;) ).






 Poranek w ciszy?

Noc minęła spokojnie, choć ja co chwilę wyglądałam przez okno w alkowie spoglądając na super-fajowy-odlotowy śpiwór. Upewniałam się, czy jego zawartość się rusza, czy przypadkiem już skostniała... Ale udało się! Męska część ekspedycji udowodniła, że jest męska... Chociaż miny o poranku nad trzęsącymi się dłońmi, które starały się narąbać zdobycznych drew szybciej, niż one się spalały, poniekąd zabawne... Obserwując to przez camperowe okno, znad kubka parującej herbaty, doszłam do wniosku, że fatalnie jest być mężczyzną. Spokojne kontemplacje  poranne przerwał najazd kilku rozochoconych pań morświnek...morsówek...morsowiczek... No jakkolwiek, by ich nie nazwał człowiek, nie brzmi to dobrze, a panie były odważne, bo po krótkim rozciąganiu wszystkie kilkanaście minut siedziały w lodowatej, rwącej wodzie... Kiedy już myśleliśmy, że odzyskany został, podbity zeszłego wieczoru przez nas, skrawek polany nad rzeką usłyszeliśmy puknie. Na zewnątrz stał szef zwany prezesem kolejnej grupy morsów. Tym razem afera była grubsza, bo już rozbijali banery, rozkładali drewno, ustawiali kociołek z grzanym winem. Pan oświadczył, że w sumie to sorry, bo byliśmy pierwsi ale ich jest 40 osób... No cóż. Trza wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym;) Uznaliśmy siłę większej grupy, spakowaliśmy się i odjechaliśmy...






 Dzień, jak co dzień

Wszystkie nasze ciuchy pachniały dymem, camper pachniał dymem, był zabłocony, naczynia brudne... ale było warto! Ta wyprawa uświadomiła mi, że potrzebujemy dobrej, przeciwbłotnej wycieraczki oraz chwil oderwania. Nietrudno zapętlić się w tym niewielkim odcinku czaso-przestrzennym, jakim jest życie, biegając w kółku zależności, jak pies goniący swój ogon. Żyć trzeba, wiem, ale trzeba też nie dać się zwariować











Poniżej filmik z tej "wyprawy" ;)














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © ZefiremPrzezSwiat , Blogger